Pociąg dojechał do Singapuru o 6.30 rano. Odprawa bezproblemowa w pięć minut i decyzja co dalej? Jako że w KL nie było biletów na pociąg w wagonie sypialnym, postanawiamy kupić normalne miejsca. No i tu skucha. Bilet sypialny kosztował ok. 40 zł, natomiast za powrotny chcieli ok . 200 zł. - za miejsca niesypialne. No to wsiadamy w taksówkę i jedziemy szukać szczęścia na dworcu autobusowym. No i znaleźliśmy - super wygodny autokar nocny ( wyjazd o 23.30) za ok. 70 zł.
Potem wyprawiamy się piechotą na miasto. Nie wiem co mam napisać po jednym dniu w Singapurze. Na pewno chciałbym tu mieszkać. Miasto kontrastów. Na tle cudownych drapaczy chmur ze szkła i aluminium, pięknie prezentuje się budownictwo kolonialne ( oczywiści odnowione). Cudowna cała Marina ( spędziliśmy tam pół dnia), zrobiliśmy rejs stateczkiem w głąb miasta, zajrzeliśmy do dzielnicy chińskiej gdzie najciekawsze były grupowe tańce kilkudziesięciu osób w rytm amerykańskich przebojów country i nie tylko. Część ludzi poprzebierane w kapelusze kowbojskie, kowbojki, jeansy i wszyscy tańczyli równiutko jakby nic innego w życiu nie robili. Oglądaliśmy kilkanaście tańców i szczęki nam poopadały, jak patrzyliśmy na to jak oni się bawią. Kiedy zaczął lać deszcz ( jak codziennie zresztą po południu) część osób poszła pod zadaszenie a część wyciągnęła parasolki i tańczyła z parasolkami.
Potem pokręciliśmy się jeszcze trochę po dzielnicy kolonialnej, znowu poszliśmy do Mariny zobaczyć jak jest oświetlona i metrem wróciliśmy na dworzec autobusowy, zahaczając po drodze o dzielnice hinduską, gdzie obchodzono nowy rok i ulice były super oświetlone.
Super udany dzień w superackim mieście.
O godz. 11.30 w nocy powrót do KL.