We Frankfurcie nic ciekawego się nie działo, na pokład wpuszczono nas bez problemów i wystartowaliśmy Airbusem A-340 bez opóźnień. O 5 rano lekko uchyliłem zasłonę w okienku i obserwowałem wspaniałe szczyty Himalajów, a lecieliśmy zupełnie blisko, bo pilot mijał burzę i poleciał bardziej na północ. Cały samolot jeszcze spał kiedy słońce pięknie oświetlało ośnieżone szczyty.
Niestety karta VIP którą użyczył mi kolega Wojtek P. ( pozdrawiamy Go i Kasię), nie otworzyła żadnego saloniku biznesowego ( znalazłem tylko jeden) i musieliśmy się obyć tym co skosztowaliśmy w Warszawie.