Informacja dla nieczytających ze zrozumieniem: Justynce nic nie jest o czym pisałem, sms-ów nie można stąd wysyłać i proszę nie niepokoić Basi po nocach!
Mandaley.
Wczoraj 12 godz. spędziliśmy na statku z Baganu do Mandalej. Trochę nudnawo, dużo czasu na odpoczynek, wszyscy trochę podrzemali a niektórzy nawet przypiekli się na słońcu. Widoki na rzece dość monotonne, rzeka szeroka a my płynęliśmy daleko od brzegu, życie nad rzeką słabe – mało osad i rybaków. Do Mandaley dotarliśmy o 18 i trafił nam się hotel o wdzięcznej nazwie Nylon. Pokój za 27 dolców/noc po negocjacjach na dwie noce z wszelkimi wygodami. Po tych nudach na statku należy nam się – a co! I tak najtańszy w okolicy. Potem Wojtek wypatrzył i wstępnie się dogadał że można wypożyczyć skuterki wiec jutro będzie skuterowo. Już nie możemy się doczekać!
Rano, po śniadanku lecimy po maszyny. 125 cm3 pojemności, nazwa nie znana produkcja chińska za to funkel-nówka. No to jedziemy. Wojtek dokonuje cudów żeby kolana nie zasłaniały mu uszu i jakoś jedziemy. Do 60 km/h jeszcze jakoś jadą, potem masakra, nie wiadomo co pierwsze odleci. Ale dajemy radę . Najpierw na dworzec kolejowy, zakupić bilety na pociąg sypialny do Yangonu. Wyjazd o 15, cena 36 dol. przyjazd 7.00. odpada nam nocleg więc może być. Potem do Klasztoru z węzami. Nie jest łątwo nam go odnaleźć bo nie ma map, a drogowskazy jeśli są to Birmańskimi „ dżdżownicami”. Autochtoni przeważnie na każde pytanie odpowiadają radośnie YES, obojętnie o co by nie zapytać.
Jak trafiamy do klasztoru to jest już po kąpieli gadów ( dwa ok. 3 metrowe pytony) i właśnie wędrowały przy pomocy opiekunów do wnęki z posągiem Buddy. Tam rozłożyły się na ołtarzu i odpoczywały. A wierni wokół modlili się, dawali datki a potem fotografowali się z wężami. Fajne przedstawienie codziennie zaczyna się o 11. Niestety daleko od Mandaley ok. 20 km. Nas uratowały skuterki. Chociaż po przejechaniu już tych paru km., dupy bola nas co niemiara ( suterki wielkością skrojone na azjatów), jedziemy dalej do wielokrotnej stolicy o nazwie Inwa. Na pierwszy rzut bierzemy sobie XIX wieczny klasztor tekowy będący kawałek drogi za murami obronnymi miasta.
Bardzo łądna konstrukcja, dobrze zachowany i czynny. Przyglądamy się nawet lekcji dla młodych mnichów. Następnie jedziemy na teren dawnej stolicy za mury. Można się tam dostać przez kilka bram. I tu lekki szok. Przejeżdżamy bramy a tam plantacje bananów, kukurydzy i jakichś innych krzaczorów azjatyckich. Jezdzimy plątaniną polnych dróżek między tymi plantacjami i w końcu kierując się dorożkarzami trafiamy gdzie trzeba. A jest to teren gdzie turyści korzystają tylko z dorożek. Nie widzieliśmy nikogo innego białego poza nami na skuterku. Pewnie tez dlatego że 90% zwiedzających to emeryci z Niemiec i Francji i raczej skuterki dla nich nie teges. No więc trafiliśmy gdzie trzeba, a mianowicie do pięknego murowanego i zdobionego superackimi ornamentami klasztoru. Było co zwiedzać. Nastepnie szybko jedziemy do innej starej stolicy – Amarapury na zachód słońca na najdłuższym na świecie moście tekowym. No coś pięknego szczególnie polecam paniom. Wracamy do hotelu i rezerwujemy sobie skuterki na następne dwa dni bo jedziemy na północ w górki.