Info: Kubuś i Misiu macie pozdrowienia od mamusi, która za wami tęskni.
Nasza podróż po Birmie zatoczyła koło. Zaczynaliśmy zwiedzać Birmę w Shwedagon pagodzie i tam dzisiaj po zmroku siedzieliśmy i rozmawialiśmy sobie o czasie spędzonym tutaj przez te ponad dwa tygodnie. Wszyscy zgodnie stwierdzili że do pełni szczęścia brakowało nam jeszcze kilka dni na plaży żeby w pełni zamknąć tą Birmańską podróż. Jest jeszcze wiele rejonów gdzie nie byliśmy z różnych względów, ale główne atrakcje turystyczne opanowaliśmy.
Jaka jest Birma?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Oprócz przepięknych zabytków na pewno różnorodna przyrodniczo. Na północy wysokie góry, ciepłe morze, dżungla. No jest wszystko czego można sobie zamarzyć. Nie wszędzie jeszcze można wjechać, ale pewnie to kwestia czasu kiedy obszary otwarte dla turystów pokryją cały kraj. Birma nie jest jeszcze krajem tak doskonale przygotowanym turystycznie jak Kambodża czy Laos nie mówiąc o Tajlandii ale spokojnie można sobie poradzić. Największą hardcorowa podróżą była jazda pociągiem nocnym z Mandaley do Yangunu. Jak ktoś nie lubi rollercostera to niech nie wsiada do tego pociągu. No i folklor który tam jest: sprzedawcy, ludzie śpiący na podłogach i zaskakująca „ jakość” samych wagonów – warte każdych pieniędzy. Również to że mogliśmy już sobie wypożyczyć skuterki i na nich podróżować bardzo nam ułatwiło życie. Co nam się nie podobało. Przede wszystkim ceny hoteli! Zapadłe i zatęchłe nory sprzedawane po 25-30 dolców za noc. Masakra. Musi zostać uwolniony rynek z możliwością otwierania tanich noclegowni, wtedy spadną ceny i poprawi się jakość obsługi. Masakrycznie jest z owocami. Ceny jak w Polsce albo droższe. Ceny środków transportu też nie nalezały do najtańszych ale jakoś to znosiliśmy. Najtańsze były taksówki w Yangonie. I to jest na plus. Na duży plus zasługuje jedzenie i jego cena. Najtaniej z Justyną zjedliśmy w Mandaley na ulicy. Obiad dla nas dwóch kosztował ok. 8 zł. (wołowina w Carry, ciapaty – takie placki jak u nas pitta, sos), najdrożej zaś dzisiaj,w knajpie w ogrodach królewskich ok.. 50 zł. ( Justyna pizze a ja pastę Carrbonara). Tak po Europejsku. Ludzie są tutaj bardzo mili i pomagają jak mogą. Nigdy nie czuliśmy jakiegokolwiek zagrożenia. Kaski od skuterków zostawialiśmy na kierownicy i nigdy nic nie zginęło. Nawet czasami plecak zostawiałem w koszyku. Generalnie kraj bardzo podobny do Laosu i Kambodży chyba nawet z lepszymi drogami. Najgorsze wrażenie sprawił na nas Yangun. Taki strasznie brudny, zatęchły i wyglądający na zrujnowany. Nie jest to obraz całej Birmy i im głębiej tym lepiejMile zaskoczył nas Mandaley. Wszyscy pisali że nie ma co oglądać, jeden dzień starczy a nam się bardzo podobał, a wielkość terenu pałacu królewskiego po prostu powała. Objechać rowerkiem w koło – coś pięknego, polecam. Ale moim absolutnym numerem 1 jest Bagan. Nr 2 to jezioro Inle.
I to tyle z Birmy